16.04.2011

the mosquitos


"Co w naszej tradycji i kulturze z tego pozostało? Na pewno realizowana przez większość z nas
potrzeba znęcania się nad swoim ciałem. To najbardziej powszechny przejaw manowców inicjacji
w naszych czasach. Jako młodzi chłopcy przeczuwamy, że aby stać się wojownikiem i wyjść z
kręgu matczynej opieki, trzeba wykazać się dzielnością. Niestety, nazbyt często przybiera to formy
pokraczne i żałosne. Na przykład w wieku lat siedmiu czy ośmiu zaczynamy palić papierosy,
wąchać coś trującego czy pić alkohol. Potem przez resztę życia nasze wyścigi polegają na tym, kto
więcej wypali i kto więcej wypije, a mimo to się nie przewróci, albo, kto szybko wytrzeźwieje, albo,
kogo mniej głowa boli. Może być też odwrotnie:, kogo bardziej głowa boli, kto jest bardziej zatruty.
„Ile potrafię wypić, ile wypalić dziennie papierosów, ile nie spać albo ile pracować bez
odpoczynku." Czerpiemy z takich wyczynów poczucie siły, dumy i przewagi nad innymi. W końcu
umieramy na zawał przed czterdziestką, ale przynajmniej na polu chwały.
Znęcanie się nad własnym ciałem jest niewątpliwie poronną formą inicjacji, nie dającą
satysfakcji i przeradzającą się w uzależnienie, w swoistą kompulsję inicjacyjną. Ze względu na to,
że poprzeczka musi iść w górę, zachowujemy się, coraz bardziej autodestrukcyjnie. Doprowadzamy
się do wyczerpania, zatrucia i giniemy zbyt wcześnie w walce, w której jedynym przeciwnikiem jest
nasza własna niedojrzałość. Taka realizacja archetypu wojownika jest w istocie zasmucająca."
Wojciech Eichelberger

1 komentarz: